czwartek, 9 lipca 2020

Mysz (1)

W przyzwoitych domach kompromitujące incydenty po prostu się nie zdarzają. Obiad jest o piętnastej, w lustrach widać tylko czyste odbicia czystych domowników, za pralką próżno szukać gumek do włosów, a niedomyte naczynia same, ze wstydem, wskakują do zmywarki, zamiast ujawniać przy gościach nieprzyzwoite szczegóły rodzinnej diety. Przyzwoite domy szkodniki omijają łukiem, którego długi promień wyznaczają szacunek i respekt. 


Photo by Ricky Kharawala on Unsplash


Toteż pojawienie się myszy przyjęliśmy stosunkowo spokojnie. Ze zrozumieniem. Nie mogę powiedzieć, że się jej spodziewaliśmy, ale gdyby nasze mieszkanie przypominało choć czasem przyzwoity dom, oburzylibyśmy się bardziej. 

Mamy sporo pokory.

Kilka lat w mieszkaniu z wielkiej płyty uodporniło nas zresztą na podobne spotkania. Kiedyś zmagaliśmy się z karaluchami. Chłodno oceniając nasze siły w starciu z robalami, zadzwoniłam do pana, który reklamował w internecie usługi szybkiego i skutecznego pozbywania się insektów. Gdy relacjonowałam sytuację, brzmiałam chyba niepewnie, bo pogromca pospieszył z taktownym zapewnieniem: "Proszę się nie martwić. Obecność karaluchów nie świadczy o tym, że w domu panuje bałagan. To zwykle problem, który dotyka całego pionu". Nie wiem dlaczego, czułam się w obowiązku sprostować: "Hm, właściwie to u nas nie jest jakoś bardzo czysto". Umilkł.

I choć karaluchy faktycznie przywędrowały od sąsiadów i uwiły sobie miłe gniazdko w obudowie naszej zmywarki, choć zginęły, zgodnie z zapowiedzią pogromcy, szybko i skutecznie (to było przykre), do dziś, kiedy zapalam nocą światło w kuchni, zamykam na chwilę oczy. Daję szansę im. Daję szansę sobie. 

Preludium naszej najnowszej przygody zabrzmiało dyskretnie. Coś jak chrobotanie, cichy szmer. Dobiegał z salonu. Pora była późna, a my już zasypialiśmy. Ustaliliśmy, że to ćma. Pewnie wleciała przez uchylone drzwi balkonowe. Duża ćma, jak nic. Wystarczy zamknąć drzwi do sypialni, żeby nie przeszkadzała spać. Następnego dnia po ćmie nie było śladu. Musiała wylecieć. Zabraliśmy dziecko nad jezioro i wróciliśmy późnym popołudniem. Nie myśleliśmy o ćmach (o myszach tym bardziej). Poszłam spać wcześnie. Maciej jeszcze pracował. Kiedy stanął w drzwiach sypialni, w nagłym świetle zapalonej lampy, w samym środku mojej, brutalnie przerwanej, fazy REM i oznajmił uroczyście i drżąco: "Mam bardzo złą wiadomość", moje ledwie przebudzone serce załomotało. Ktoś umarł? Dziecko wypadło przez okno?? Gdzie jestem???

Głos Macieja zabrzmiał jak dzwon: "Mamy w domu mysz".


cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz