niedziela, 12 lipca 2020

Mysz (3). Ostatnie starcie

Przegrupowaliśmy szyki. Wyciągnęliśmy wnioski. Bitwę przegraliśmy - wojna pozostawała nierozstrzygnięta. "To nie jest głupia mysz" - powiedziałam Maciejowi, znów szeptem (na pewno podsłuchiwała, a nie chciałam przecież, by wyczuła w moim głosie respekt).


Photo by Giuseppe Martini on Unsplash

Maciej zacisnął zęby. "Nie jest mądra. To moja wina" - ocenił  wreszcie samokrytycznie. - "Pułapka miała słaby punkt". Nie przedłużając rozmowy, z milczącą determinacją przystąpił do udoskonalania swojej pomysłowej konstrukcji. Julek i ja wycofaliśmy się. Nie chciałam nawet myśleć, co będzie, jeśli wysiłek Macieja nie przyniesie rezultatów.
Żytni chleb od koleżanki już się skończył i nie mogliśmy zaproponować naszej kochanej myszce żadnego wartościowego wypieku. Do żywołapki włożyliśmy więc kromkę podłego chleba z Biedronki. Uznaliśmy, że skoro musimy żywić się nim na co dzień, gryzoń też nie powinien wybrzydzać. A jednak. Rano poczęstunek zastaliśmy nietknięty.
Noc była jednak niespokojna. Słysząc podejrzane szelesty, Maciej co chwilę zrywał się z łóżka, wpadał do salonu i zapalał światło. Byłam pewna, że za którymś razem usłyszę jego tryumfalne: "Mam ją!". Wracał jednak w ponurej ciszy, by zaznać kolejnej chwili nerwowego snu. Nad ranem to ja, tknięta niespokojną myślą, szturchnęłam go w ramię: "Teraz!". Usłyszałam bardzo mysie chrobotanie, nieregularne i natarczywe zarazem. Maciej pokręcił głową. "To z pokoju Julka".
Dźwięki dziecka faktycznie pobrzmiewają mysio. Julek wierci się tak, że zwykle wypada z materaca i kontynuuje sen na pobliskim dywanie, a niekiedy i dalej, na twardych i zimnych panelach (myślę, że któregoś ranka odnajdziemy go na klatce schodowej). Trąca przy tym kończynami rozmaite elementy wyposażenia pokoju, również szeleszczącą torbę z klockami.
W nocy oczywiste wydało nam się, że szmery, skoro nie pochodzą zza biblioteczki, są dziełem dziecka. Nie dopuściliśmy do siebie myśli, że mysz mogła odkryć wąskie przejście między salonem a pokojem Julka. Stało się to jasne dopiero w świetle poranka. Otwór szerokości małego palca, wywiercony, by poprowadzić nim kabel od internetu, okazał się uczęszczany. Nocny szlak myszy znaczyły obsypany tynk i odchody.

*

Kolejna porażka skłoniła nas do ostatecznej intensyfikacji środków zaradczych. Maciej z Julkiem udali się po profesjonalne żywołapki na drugi koniec miasta. Wrócili późnym wieczorem, zmęczeni i ożywieni zarazem, z trzema zasadzkami (po 30 zł każda) i pachnącym chlebem, pełnym zbóż.
Przygotowywałam właśnie kolację z udziałem podłego pieczywa z Biedronki. Kiedy podsunęłam wygłodniałym panom talerz z kanapkami, Julek wpadł w furię: "Co?! Nie mogłaś robić kolacji! To był chleb dla myszki!". "Bez obaw" - rzekłam głosem zimnym jak lodowce Arktyki - "to chleb z Biedronki". Wróciłam do kuchni i zamarłam z nożem nad deską do krojenia. Karmiłam już wymagających gości, ale tym razem kulinarna kreatywność zaczęła mnie zawodzić: "Z czym zrobić kanapkę dla myszy?".
Tego wieczoru znów uwierzyliśmy, że zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki. Rozłożyliśmy żywołapki w trzech pomieszczeniach. Podczas modlitwy Julek ufnie wzniósł w niebo błękitne oczy: "Panie Jezu, opiekuj się naszą kochaną myszką, która jest domowym szkodnikiem".

*

Takoż i mysz pozostawała pod Boską opieką przez całą noc. Może widziała kiedyś podobne pułapki, a może wyczuła, że ekologiczny chleb jest jednak kupny. Rano spakowałam siebie i dziecko i wyjechałam do rodziców. Wiedziałam, że to tchórzliwa ucieczka z pola bitwy i brałam pod uwagę, że kiedy wrócimy, mysz już nie wpuści nas do domu. Byłam jednak gotowa na wiele ustępstw. Byłam gotowa, w ramach wojennej ugody, oddać salon - byleby tylko nie natykać się już na mysie kupy. W domu, w pracy zdalnej, pozostał Maciej - jak ostatni partyzant z rozgromionej jednostki.
I właśnie wtedy karta wreszcie się odwróciła! Mysz popełniła drobny, ale brzemienny w skutkach błąd. Czy straciła koncentrację, czy pochopnie uznała, że może pozwolić sobie na większe ryzyko?
Maciej usłyszał ciche trzaśnięcie. Oto mysz weszła do pułapki! 

Nasza kochana myszka

Zaalarmowani telefonem Julek i ja gnaliśmy przez miasto, by na własne oczy, pełne łez ulgi, ujrzeć wielki finał tej ponurej przygody. Już wkrótce mysz miała opuścić nas na zawsze. Starałam się nie słyszeć propozycji dochodzących z tylnego siedzenia. Cienki głosik Julka roztaczał przede mną coraz to nowe idylliczne wizje: "A może jej nie wypuścimy? Może z nami zostanie? Będzie sobie biegać, bedziemy robić jej śniadanka". "Uhm" - mówiłam, dociskając pedał gazu. "Będziemy ją całować i przytulać...".

*

W mieszkaniu panowało święto. Mysz tkwiła nieruchomo w pułapce. Nie próbowała już żadnych numerów, a jej mina wyraźnie zrzedła. Wkrótce schowała się w ciemny kąt zasadzki i ukazała nam tylko długi, cienki ogon. Nawet on wyglądał na urażony. Znów mogliśmy wywiesić własną flagę w salonie, znów mogliśmy swobodnie rozmawiać. Maciej i Julek wyjechali wypuścić domowego szkodnika na łące. Pożegnałam mysz serdecznymi życzeniami zdrowia i pomyślności.
I choć Julek wciąż chyba wierzy, że nasza kochana myszka powróci, choć wciąż niespokojnie nasłuchujemy dochodzących z mieszkania dźwięków, życie powoli wraca do normalnego trybu.

To koniec.

Naprawdę koniec!

1 komentarz:

  1. Świetny wpis, bardzo ciekawy blog. Zapraszam też do mnie: https://www.amart.pl Znajdziesz tu naprawdę wiele pięknych i przydatnych rzeczy do domu. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń