piątek, 10 lipca 2020

Mysz (2)

Kolejny poranek zastał nas nieco zakłopotanych. Pochylaliśmy się nad strzępkami notesu, który padł w nocy ofiarą gryzonia. Odnaleźliśmy również resztki maseczki higienicznej. Poprzedniego wieczoru Maciej zakrył nią miejsce, w którym nasza biblioteczka styka się ze ścianą. Gdzieś tam, jak przypuszczał (i miał rację), ukryła się ta mała franca.


Photo by Ryan Stone on Unsplash

Zakłopotanie, o którym mowa, dotyczyło nas w różnym stopniu. Maciej traktował sprawę najbardziej może zadaniowo i twórczo zarazem. Niemal od razu przystąpił do konstruowania żywołapki z plastikowej butelki, klamerek i jelonka z klocków duplo. Ja, ogarnięta złym przeczuciem, pomyślałam, że wiara w spryt i intelekt, które pozwolą nam przechytrzyć mysz, jest być może zbyt optymistyczna, podszyta pychą. Przeszło mi też przez myśl, że oto przekroczony został Rubikon domowego chaosu. J nigdy nic nie będzie takie, jak dawniej. Oczy Julka natomiast zaszły mgłą wzruszenia: "Nasza kochana myszka".

"Naszakochana!"

Nie po raz pierwszy czuła reakcja Najmłodszego Czytelnika zaskoczyła nas i skonsternowała. Zrobiło mi się wstyd za odrazę, którą poczułam, i która zapewne odmalowała się na mojej twarzy. Nieskażony złem i pogardą umysł naszego chłopca natychmiast połączył z gryzoniem jak najcieplejsze uczucia. Zastanowiłam się krótko, cóż też mogło znaleźć się w asocjacyjnych zasobach tej czteroletniej głowy pod hasłem "mysz". No tak. Sympatyczna "Mysz, która chciała być lwem", bystry gryzoń z bajki o Gruffalo, piosenka o czterech małych myszkach, kryjących się przed kotem w kuchni pod podłogą. Pewnie coś jeszcze, ale nic o szczurach i dżumie.

"Tak, Julku, ta myszka z pewnością jest bardzo miła" - powiedziałam ostrożnie. - "Nie może jednak z nami zostać". Rozejrzałam się w poszukiwaniu argumentów, które nie byłyby podyktowane stereotypami, nie byłyby wartościujące i podłe. Rzeczywistość mi sprzyjała: "Zobacz, zrobiła tu kupę. To toksyczne". Wzdrygnęłam się na widok odchodów pozostawionych w okolicy notesu. Czy myszy przenoszą TOKSOPLAZMOZĘ?

"Mysz jest domowym szkodnikiem" - dodał Maciej hasłowo, a Julek pokiwał głową.

*

Pułapka była gotowa. Wyglądała nieco chałupniczo i ściszonym szeptem podzieliłam się z Maciejem uwagą, że mysz musiałaby być idiotką, żeby dać się na nią nabrać. Włożyliśmy do butelki orzeszek, a chłopcy fantazjowali o szybkim pochwyceniu szkodnika i wypuszczeniu go na łąkę za miastem. Nasza lokatorka jednak kolejny dzień i kolejną noc przebiegle udawała, że jej nie ma. Nie chrobotała ani przez chwilę.

W poniedziałek sytuacja zrobiła się napięta. To, że nie chrobotała, nie musiało przecież znaczyć, że nie pozostawiła po sobie szkodliwych, biologicznych śladów. Z przejęciem dezynfekowałam wszystko, co, jak sądziłam, mogło ją zainteresować. Wieczorem przyszła mi do głowy przykra myśl. "A może ona umarła?" - spytałam Macieja ze zgrozą. - "Jest tak gorąco, nic nie piła". Maciej zasępił się i wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił z wodą w pojemniczku z jajka niespodzianki. Postawił ją w dziurze za biblioteczką.

Mysz tryumfowała.

Tym razem w butelce pozostawiliśmy prawdziwy rarytas - kawałek domowego chleba wypieku koleżanki. Pachnący, żytni, z wartościowymi ziarenkami i spieczoną skórką - nikt nie mógł przejść obok niego obojętnie. Także i myszka - nie przeszła. Rano pułapka była pusta. Nie było chleba. Nie było myszy. W środku zastaliśmy tylko kupę - jak widoczny ślad arogancji i lekceważenia. Ta kupa była dla nas policzkiem, policzkiem wymierzonym celnie i boleśnie.

Zbledliśmy. Nadszedł czas na ostatnie starcie.

Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz