wtorek, 7 lutego 2017

O laniu wody na maturze

Podobno, żeby zdać maturę z języka polskiego, trzeba umieć lać wodę. Maturzyści, z którymi się spotykam, odmawiają sobie tej umiejętności. Spuszczają skromnie oczy. "Ja to jestem konkretny, myślę ściśle", mówią na przykład (zakładając, że ja nie). A potem te oczy podnoszą - z wiarą, że kto jak kto, ale polonistka, a nawet doktorantka, to wodą potrafi tryskać jak fontanna.



Nigdy nie wiem, jak na to ufne spojrzenie odpowiedzieć. Jestem speszona, bo tak wyrażona nadzieja kompromituje wszystko, w co wierzę.

Nie zasiadam w komisjach egzaminacyjnych, więc trudno powiedzieć mi to z całą pewnością. Ale myślę, że przy wszystkich zastrzeżeniach dotyczących kształtu obecnej matury, liczba słów wymaganych na rozprawce nie wymusza pisania o niczym. W każdym razie - jeśli umiejętność lania wody rzeczywiście decyduje o dobrym wyniku egzaminu maturalnego, świat stał się złym miejscem.

Wy to umiecie!

To chyba ma być komplement. Trochę niezdarny. Ukłon świata liczb, sensu i konkretu w stronę wyznawców literatury. Oni, ścisłowcy, mają cel i plan (politechnika, informatyka, będą rozwiązywać prawdziwe problemy i żyć naprawdę). My, humaniści, błądzimy we mgle, obijając się o ściany. Trzeźwiejemy na krótko i nieskutecznie (studia filologiczne, filozofia i takie tam). Żeby nie było, że nas nie doceniają: umiemy ładnie pisać o niczym - i to tak, żeby było dużo.

Moi maturzyści uważają, że ten skrótowo zarysowany podział (nie tylko niesprawiedliwy, ale i nieprawdziwy) wyjaśnia podstawową różnicę między ludźmi. Próbując, z konieczności, zbliżyć się do humanistów, podejmują mozolny wysiłek osiągnięcia 250 słów na maturalnej rozprawce, nie wierząc, że ta liczba może wieść ku czemukolwiek wartościowemu. Pisanie bez przekonania faktycznie jest zabójcze dla młodego umysłu. I dla czytającego.
Werter miał usposobienie romantyczne. Spędzał czas na romantycznych rozmyślaniach. Nie robił niczego konkretnego. Lubił marzyć. Werter był prawdziwym romantykiem.

My też cenimy konkret!

Dlaczego licealistom wydaje się, że o to chodzi? Bo sprowadzają wielowątkowość czytanych lektur, wieloaspektowość charakterologiczną bohaterów i ich motywacji do spostrzeżeń prostych jak konstrukcja cepa (dlaczego właściwie cepa?). Bo, na przekór swoim ścisłym planom, rozumieją słowa nieściśle i wyrażają się nieprecyzyjnie - zwykle zbyt ogólnie.

Może to wina kanonu. Ale raczej wina człowieka - zniechęconego ucznia lub znudzonego nauczyciela. Nas wszystkich, którzy mówimy byle co i byle jak. Nas, którym brakuje czasu, żeby zatrzymać się przy człowieku (a co dopiero przy tekście).

Wyjaśnijmy to raz i miejmy z głowy - jeśli się coś ładnie (ściśle, sensownie) pomyśli, to się to ładnie (ściśle, sensownie) napisze. Atutem tekstu jest zwarta i przejrzysta kompozycja. Jasno poprowadzony wywód. Celna, najlepiej oryginalna, przekonująco wyrażona myśl. Nie chcę przynudzać, pisał o tym i Arystoteles i Horacy, i paru innych, a najważniejsze tezy najważniejszych artes poeticae funkcjonują, spopularyzowane w świecie offline i online. Dlaczego więc maturzyści bywają zdziwieni, że pisanie > 250 słów nie polega na ubieraniu wciąż tych samych, byle jakich myśli w kolejne synonimiczne frazy?


Przeczytajmy to, co trzeba jeszcze raz, wnikliwie, z bliska. Wejdźmy w tekst ostrożnie - jak do nieznanej wody. Ze świadomością, że może być zupełnie inny niż się spodziewamy, ale i z zaufaniem, że poprowadzi nas ku czemuś (albo i Czemuś). I może okaże się, że najbardziej ścisły nawet umysł będzie tą przygodą usatysfakcjonowany. Bo wnikliwość jest wyzwaniem i koniecznością dla każdego myślącego człowieka.

Naprawdę, drodzy maturzyści. Dla humanistów też.



4 komentarze: