piątek, 24 lipca 2020

Nie ma złych rodziców, są tylko złe dzieci

Od czasu do czasu czytam, że złe madki nie pilnują swoich bombelków i te bombelki przeszkadzają porządnym ludziom realizować ich przyrodzone potrzeby, np. picie kawy w SPOKOJU albo wypoczynek na plaży w CISZY. Czytam, że to nie wina dzieci, oczywiście, ale złych rodziców.


Photo by Robert Collins on Unsplash

Znacie te obrazki: dziecko wierzgające, dziecko krzyczące, dziecko rzucające się na ziemię z płaczem i złością. Dziecko uciekające, ignorujące, kopiące i gryzące, dziecko przeprowadzające swą wolę wbrew wszystkiemu i przeciw wszystkim. Porządny człowiek na widok takiego dziecka odwraca z oburzeniem wzrok. Nie po to, by dyskretnie zająć się swoimi sprawami, o nie! - oburzonym wzrokiem szuka sprawczyni tego niewątpliwego zła, tej, która nie upilnowała, nie wychowała, nie zapobiegła.

W pobliżu jest i ona: matka uspokajająca, matka goniąca, matka przemawiająca, argumentująca, podnosząca z ziemi, tłumacząca. Czasem: krzycząca i wyprowadzona z równowagi. Ona również ma przyrodzone potrzeby i chętnie odwróciłaby wzrok z oburzeniem. Tej matce, pokonanej i udręczonej, i wszystkim porządnym ludziom, którzy chcieliby tylko odrobinę ciszy, czy to tak wiele, mówię dziś z całą odpowiedzialnością: nie ma złych rodziców, są tylko złe dzieci.

*

Wiem, to przykre.

Wiem, nie możecie się z tym zgodzić.

Wiem, możecie sądzić, że skoro rodzice powołali dzieci na świat, powinni zadbać, żeby dzieci nie było na tym świecie widać.

Skoro jednak uznajemy spokój w miejscach publicznych za najwyższą wartość - a niszczycieli tego ładu za szkodników, spróbujmy, jak powiedziałby Gombrowicz, dosiąść tej myśli od strony złego dziecka. No bo kto krzyczy, wierzga, kopie??? Zapewniam: nie rodzice. Oni chcieliby tylko odrobinę ciszy, czy to tak wiele.

*

Mój bombelek, dziś przykładny czterolatek, który tylko czasem wkłada sobie patyk do oka albo skacze na główkę z parapetu, który naprawdę incydentalnie rzuca rowerem w miejscach publicznych i ogłasza z furią "żarty się skończyły!", kiedy nikt nie żartuje, w wieku lat dwóch przechodził typowy dla tego trudnego okresu ból istnienia. Wciąż stoi mi przed oczami obraz, gdy po raz pierwszy życie zaskoczyło go tragizmem równoważnych potrzeb i wartości. Chciał zjeść rogalik i nie chciał zjeść rogalika. Nadgryzał i wściekle wypluwał. Znów chwytał przeżute skrawki i płakał w bezsilnej złości. Kiedy obserwowałam te rozpaczliwe próby zrozumienia siebie i świata, myślałam o tym, że chętnie wychowałabym tego załzawionego potworka lepiej. Niestety, nawet gdybym potrafiła, niewiele by to pomogło. 

Bo wychowanie, wbrew obiegowej opinii, nie służy uczynieniu z dzieci istot milczących i nieruchomych, niepomnych swoich potrzeb, przyjmujących los z pokorą i godnością ("pogodny mądrym smutkiem i wprawny w cierpieniu" potrafi być tylko poeta i tylko u schyłku życiowej drogi - nie ten, kto dopiero uczy się świata). Jeśli widujecie dzieci, które trwają bez ruchu i bez słowa, przykro mi, ale prawdopodobnie nie żyją, a ich otwarte powieki są podtrzymywane przez jakiś, z gruntu zły i nieetyczny, niewidzialny mechanizm.

Zanim więc kilkulatek zrozumie, że nie wypada okazywać złości w miejscach publicznych, minie chwila. Wysiłek rodziców w kształtowaniu u bombelka empatii i zrozumienia dla potrzeb porządnych ludzi, wysiłek zmierzający do wskazania, jak radzić sobie z frustracją, musi jednak napotkać obiektywną, bo biologiczną, gotowość układu nerwowego, neurologiczną zdolność jako takiego kontrolowania sposobów wyrażania emocji.

Będzie więc lepiej, obiecuję - tymczasem, porządni ludzie, postulujący lepsze wychowanie, proszę o jedno: odczepcie się od rodziców. Winne nie są matki. Winni nie są ojcowie. Winne hałasu, krzyku i chaosu, winne śmiechu i hałaśliwych zabaw są tylko dzieci.

Wiem, że są złe do szpiku kości.

Ale jeszcze wyrosną z nich porządni ludzie.

3 komentarze: