sobota, 19 stycznia 2019

"TOPR. Żeby inni mogli przeżyć". Wokół książki

Im mniej wskazuje na to, że kiedykolwiek wyjdę jeszcze z domu, tym chętniej czytam książki o miłych miejscach. (Przepraszam, że tak stawiam sprawę, zwłaszcza, że limit skarg wyczerpałam już w ostatnim poście). Cóż jednak zrobić, skoro właśnie DLATEGO sięgnęłam po TOPR. Żeby inni mogli przeżyć Beaty Sabały-Zielińskiej?


fot. A. Rusinowski



Z Tatrami mam tak piękne wspomnienia, że każdy sposób ich aktualizacji jest dobry. Każda pożywka okołopodhalańska uruchamia jednocześnie pamięć dawnych przyjaźni, szczytów zdobytych i niezdobytych, wina grzanego, oscypka grillowanego, młodości szalonej, hej.

*

Książka Zielińskiej jest o ratownikach, którzy nadstawiają karku za turystów, wyciągając ich z rozmaitych opresji, również z takich, z których wyciągnąć, wydawałoby się, nie sposób i również w sytuacjach, w których, wydawałoby się - nie sposób. Śniegi nieśniegi, śniegi niegdysiejsze, mrozy, niemrozy, sami jedni w ciemną noc - idą. Ratują.

TOPR to książka potrzebna. Poznać to po tym, że w wielu miejscach okazuje się zaskakująca. Nasze wyobrażenie o bohaterstwie, sile woli, odwadze, harcie ducha jest dość mgliste (przy takich wyliczeniach wystarczy dodać itp. i wydaje się, że wiadomo, o co chodzi). A jednak nie wiadomo. Bohaterstwo to okoliczności - te, pomimo których i wbrew którym postanawia się działać. Zielińska je przywołuje. Pisze o niesprzyjających akcjom drobiazgach, o których zwykły turysta nie ma pojęcia, a bez których nie można docenić misji Pogotowia. Wiedzieliście, że lawina chwilę po zejściu twardnieje jak beton? I że śmigłowiec w zwisie musi trzymać się swojej pozycji całą siłą woli (ściślej - siłą pilota, który nie rusza nawet gałkami oczu) - inaczej zagraża powiewającemu na linie ratownikowi? Pewnie nie wiedzieliście. Ale piszcie w komentarzach. 

(Rozdział o ratownictwie jaskiniowym czytałam z gęsią skórką. Nie wiem, kim są ludzie zapuszczający się w mroczne czeluści ziemi, przez szczeliny, za którymi jest niewiadomoco, a, kto wie, może już piekło). 

Przyznam, że TOPR interesuje mnie od dawna. Jako miłośniczka Tatr zazdroszczę ratownikom bliskiego kontaktu z górami – i umiejętności pozwalających na takie ich poznawanie, o którym mogę tylko pomarzyć. Jako człowiek o ujemnej kondycji, kanapowy, marudzący i ślamazarny (również) duchem – jestem pod wrażeniem ich sprawności, dyscypliny i determinacji. Ale nie tylko dlatego Pogotowie mnie ekscytuje.

Od kilku lat obserwuję fanpage TOPR-u na fejsbuku. Śledzę cotygodniowe kroniki Adama Maraska, streszczające podejmowane przez Pogotowie działania. Profesjonalna powściągliwość i wiara w obiektywizm własnej relacji podszyte tu są niekiedy trudnym do ukrycia zniecierpliwieniem lekkomyślnością turystów. Lubię Maraska. Lubię to napięcie w stylu. Ale chyba nawet bardziej lubię komentarze obserwujących. Kocham czytać "Chwała rycerzom błękitnego krzyża" (z charakterystyczną dowolnością w zapisie wielkich liter). Lubię też bluzgi spod znaku "cholerni, niedzielni turyści w klapkach". I to, że moderatorzy strony, kiedy robi się już bardzo nieprzyjemnie, krótko i po męsku studzą emocje (bo poza tym nie dają się sprowokować). Po jednej więc stronie czyste bohaterstwo, po drugiej - nieudolny podziw, zatracenie w micie, odwieczne pragnienie kontaktu z herosem. To jest ładne.

Wracam do Zielińskiej.

To, co w TOPRZE wydaje mi się wartościowe, to sensowny układ treści – zaleta wcale nie oczywista. Zielińska kolejne rozdziały poświęca różnym sekcjom Pogotowia, co pozwala jej odnieść się do szerokiej działalności ratowników i nie pogubić w ich wszechstronności. A pogubić się nie byłoby trudno - autorka zebrała naprawdę bogaty materiał dziennikarski i przedstawiła go rzetelnie, odwołując się do źródeł i przywołując wypowiedzi licznych (bohaterskich) bohaterów książki. Czuć, że rozmówcy jej ufają. 

To, co w TOPRZE podoba mi się mniej, to styl autorki. Od samego podtytułu wydaje się egzaltowany. Znać po Zielińskiej, że w życiu zawodowym więcej mówi, niż pisze, więc bywa trochę ZBYT barwna i sugestywna, co kojarzy się z kobiecą literaturą popularną umiarkowanych lotów. Drażniły mnie powtórzenia, niezgrabności leksykalne, nieścisłości logiczne. 

Żeby marudzeniem nie kończyć refleksji o książce, która, podtrzymuję, jest cenna i potrzebna, dodam, że Zielińska poradziła sobie z trudnością podstawową - dała radę udźwignąć temat, który jest patetyczny sam z siebie. Jeśli coś razi nadmiarem, to tylko przez niewłaściwy dobór słów. Intencja jest uczciwa, a więc krytyczna. Cóż jednak zrobić, skoro Pogotowie NAPRAWDĘ jest światowym fenomenem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz