niedziela, 27 sierpnia 2017

Największe pomyłki w kanonie lektur (1)

Może i wrzesień czeka nas całkiem niedługo, ale przypominam, że wakacje WCIĄŻ trwają. Wciąż nikt nie musi już czytać tego, na co nie ma ochoty. Wciąż można bez wyrzutów sumienia tonąć w książkach, na które długo się czekało, a na które nie starczało czasu.


Dlaczego ja (wciąż) nadrabiam zaległości z Masłowskiej i chłonę podróżnicze reportaże z miejsc, do których nie pojadę, dopóki nie sprzedam nerki. Najmłodszy Czytelnik porządkuje półki w biblioteczce. Ma już swoje preferencje. Interesuje go głównie literatura szeleszcząca i taka, którą łatwo podrzeć. Na dostrzeżonych w przelocie obrazkach wskazuje oko i pomidory.

Na lekturę ma jednak coraz mniej czasu. W ogóle czasu brakuje mu na mnóstwo pożytecznych aktywności, którymi próbuję go zainteresować (wspólne tańczenie, układanie klocków, puzzle, nauka mówienia "kocham mamusię"). Cóż jednak zrobić, skoro NCz MUSI (po prostu MUSI) wsadzać sobie w oko długopisy, rzucać telefonami, podgryzać kable od komputerów i zjadać nieważne bilety autobusowe (wiem, dobrze, że je te skasowane).

Ale to dygresja nie na temat. Otóż wakacyjny dystans do literatury prowokuje do krytycznych refleksje o kanonie. Napiszę o książkach, które czytałam w szkole podstawowej i które już wtedy wydawały mi się dziwnie nieaktualne, a kiedy zobaczyłam je na liście lektur prawie dwadzieścia lat później, spadłam z krzesła. 

Akademia Pana Kleksa 

Uwielbiam Brzechwę. Szczerze. Lubię jego wiersze dla dzieci, naprawdę mnie bawią. Czytaliście Kaczki? Są imponujące. Ale do Akademii Pana Kleksa jakoś nigdy nie mogłam się przekonać. Może dlatego, że należę do pokolenia, które poznało już Harrego Pottera i (jakiekolwiek miałoby się do tej lektury zastrzeżenia) przy rozmachu wyobraźni J. K. Rowling, pomysły Brzechwy wydają się naiwne i niemrawe jak niemowlęca kaszka. Brak tu wiarygodności, brak pazura, brak pożywki dla wyobraźni dziecięcego czytelnika. Akademia (co znakomicie potwierdza jej ekranizacja) przypomina raczej wizję dobrotliwego (choć nieco odurzonego) wujaszka, który po zakrapianej imprezie opowiada maluchom bajkę do snu, niż powieść z krwi i kości, czytaną z wypiekami na twarzy.
Ale to uwagi nie do Brzechwy, który Akademię pisał dla dzieci tuż po wojnie i wtedy jej odbiór musiał być zupełnie inny. To uwagi do twórców kanonu, którzy uparcie wpychają nieprzekonującą historię o piegach, kruku Mateuszu i dyskryminacji dziewczynek na kolejne listy lektur.

Podobne zastrzeżenia miałam do...

...Tego Obcego (który, uwaga!, w 2017 roku, po LATACH, zniknie z listy lektur dla szkoły podstawowej. Rodzice powinni posłać kwiaty do MEN)

Komu z Was pamięć nie podsunęła właśnie przed oczy TEJ kultowej okładki? A na niej chłopca z wydatnym jabłkiem Adama, fryzurą niczym koszmar fryzjera (czy, jak chciała autorka, jak "sierść niedożywionego kota") i nieco drwiącym spojrzeniem? (I kto z Was nie pomyślał, że chłopiec drwi sobie z niego - dziecięcego czytelnika?)
Powieść o Zenku, uciekinierze, drobnym złodziejaszku, dziwaku i włóczykiju, w kanonie gościła od dziesięcioleci. Irena Jurgielewiczowa, Tego Obcego wydała ponad pół wieku temu. Pół wieku. Tak. To naprawdę sporo.
Czy przez lata nikt nie dostrzegł jak bardzo zmienił się świat, odkąd do kolegów mówiło się "Serwus", po chleb chodziło się do spółdzielni, a szanowani obywatele jeździli po wsiach dekawkami?
No dobrze, wiem, że realia to nie wszystko. Że Ten Obcy był jak znalazł na lekcje polskiego, był po prostu wymarzoną powieścią do nauczycielskiego trucia dzieci (charakterystyki, plany, streszczenia, pouczające dyskusje o przyjaźni, obcości itd.). Ale są książki, które się dezaktualizują. Po prostu. Za dużo w nich hermetycznych odniesień do czasów im współczesnych. Za dużo języka, który szybko trąci myszką i po prostu razi, razi tak, że aż chciałoby się czytać w okularach przeciwsłonecznych. Tak sądzę. Mimo, że rzesze uczniów przez lata głowiły się nad zadaniem domowym: "Dlaczego <<Ten Obcy>> to powieść uniwersalna?".

*

Lubię, kiedy spisy lektur dla szkoły podstawowej się zmieniają. Lubię to, ŻE się zmieniają. Że żaden autor nie może czuć się pewnie na uprzywilejowanej liście. Dlatego, przewrotnie i przekornie, wierzę w twórców kanonu. W to, że uważnie czytają, krytycznie weryfikują i chcą jak najlepiej. Czyli jak? Tak, żeby dzieci, zachęcone szkolnymi lekturami, czytały jak najwięcej również wtedy, kiedy nikt ich do tego nie zmusza.

(Nowy kanon dla liceum to inna bajka, ale o tym w następnym odcinku...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz