sobota, 26 lipca 2014

O tym, czy analfabeci czytają gorzej

Kiedy byłam mała, najbardziej na świecie, poza mamą i siwowłosą lalką Kasią z zezowatym okiem, lubiłam książki z obrazkami. W domowej biblioteczce znajdowałam świetne wydania Ptasiego radia i Lokomotywy Tuwima z ilustracjami Szancera, a także bardzo już wiekowe egzemplarze bajek "po przejściach", poznaczonych flamastrami i poobrywanych, takich jak Pan kotek był chory Jachowicza albo Fredry, Małpa w kąpieli.




A więc na początku było... no nic z tego, nie słowo. Na początku był obraz. Różnej jakości. Jakości najzupełniej mi obojętnej. W dodatku nie zawsze rozumiany. Bywało, że dopiero po długim czasie w czymś pokracznym, co bez reszty angażowało wyobraźnię, doszukiwałam się kształtów bohaterów. W tej genialnej epoce bezkrytycznej chłonności, bezwstydnej łapczywości, im dziwniejsze widziało się postaci, im bardziej obraz jawił się jako złożony i wielowątkowy, tym większa była radość odbioru - większe skupienie i satysfakcja. Pamiętam, że podobały mi się drobiazgi dostrzegane tylko po dłuższym czasie, rozpatrywane z różnych perspektyw, te starannie "dociekane", wypatrzone tylko dla siebie podczas osobistej lektury.

Byłam pewna, że wystarczyło przyjrzeć się wystarczająco uważnie, by w ilustracjach dostrzec to, czego brakowało w historiach czytanych przez dorosłych. Konkretyzacja dokonywała się w najbardziej uczciwy do wyobrażenia sposób - z życzliwym zaufaniem do obrazu. To rysunek był bardziej wiarygodny, z niego czerpało się pewne informacje, a jeśli informacje te były sprzeczne z wersją opowiadaną, najczęściej z nią wygrywały.

Jednym z obrazów, które zrobiły na mnie największe wrażenie, jest prezentowany poniżej, pochodzący z niepozornego zbioru Bajek na dobranoc Viery Janusowej, a dokonany z godnym podziwu rozmachem ręką Mariána Čapki.


V. Janusowa, O Janku Drewniaczku, [w:] eadem, Bajki na dobranoc, ilustrował M. Capka, Warszawa 1990, s. 43.


O czarownicy z obrazka wiedziałam chyba wszystko - policzyłam palce u jej rąk i nóg (zawiedziona, że wszystko się zgadza), a także nieliczne zęby w zdekompletowanym uśmiechu i kępki włosów. Oszacowałam stosunek długości paznokci do długości palców.
 Odnotowałam, że odrażająca kostucha rusza się żwawo, a na pochwyconego chłopca patrzy z tajemniczą, pożądliwą radością. Zadawałam sobie mnóstwo pytań o jego losy, z właściwym dziecku chłodnym okrucieństwem rozważając perspektywy spalenia w piecu lub ugotowania w rosole.

Wiem, że ilustracja ma podtekst mizoginiczny, ale cóż zrobić - utrwaliła mi się w pamięci jako archetyp, obraz "święty i czysty jak pierwsze kochanie", ujmujący zgrozę i wstręt z genialną precyzją, z dokładnością odpowiadającą moim wyobrażeniom - z dokładnością STWARZAJĄCĄ moje wyobrażenie. Książki oglądałam do znudzenia. Wciąż te same. Do dziś znam na pamięć wiele rysunków; potrafię je przywołać przed oczy jak dawnych znajomych. To jedna z umiejętności, które bezinteresownie cieszą i napawają jakimś szczególnym rodzajem dumy.

Po genialnej epoce była epoka ciemna. Szkoła. Lektury. Najpierw nieufnie sprawdzało się, czy wypożyczona z biblioteki, oprawiona w coś szarego, książka ma ilustracje. Czasami były, ale z roku na rok zdarzało się to coraz rzadziej. Okazywało się, że duże dzieci nie potrzebują obrazów, że mogą narysować je w zeszycie lektur. Byle jak, ołówkiem, dwoma kredkami, wypisującym się mazakiem. Kontakt z obrazem stawał się coraz rzadszy, coraz bardziej przypadkowy i w końcu się urwał jak cienka nitka. I tak trwał dramatycznie przerwany, aż do epoki jako takiej świadomości.

Bardzo nie lubię tonu postulatu, ale chyba się o niego pokuszę - niech w genialnej epoce, póki czas, dzieci czytają i niech czytają samodzielnie. Tak, te niepiśmienne, które wkładają wszystko do ust. Bo one czytają obrazy wnikliwiej niż Błoński Sępa-Szarzyńskiego, zachłanniej niż młody Werter Pieśni Osjana, bardziej świadomie niż feministki Judith Butler. Pozwólcie! Zachęcajcie! Niech jak najwięcej się dowiedzą, póki ten wyobrażeniowy zasób historii, nieoczywistych, zajmujących, bezpruderyjnych, zastąpi zabójcza fraza o Ali, która ma kota.
.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz