środa, 16 lipca 2014

O mądrościach pisanych sobie a muzom i o smutnej Bator

Bardzo surowo i bez pobłażliwości oceniałam pomysły na dzisiejszy wpis. Miał być zgodny z "credo" z pierwszego postu. Wnikliwy i sensowny. Analizowałam swoje kompetencje, intencje, lekturowe sympatie. Badałam je pod lupą. Dlaczego?




Bo miało być coś mądrego, od czego człowiekowi piszącemu robi się lepiej (a tym, którzy czytają, robi się oczywiście gorzej, a czasem całkiem niedobrze). Odparłam jednak tę pokusę świetności i zdecydowałam się spróbować sprawiać więcej przyjemności czytającym, a mniej sobie. I całkiem nieoczekiwanie ta myśl wydała mi się wartą podzielenia.

Może w pisaniu to właśnie jest najważniejsze - żeby mówić sobie fajne rzeczy, nowe, nieoczekiwane, wzbogacające albo tylko najprościej przyjemne? Żeby pisać tak, aby było lepiej: lepiej odbiorcy. A nadawcy... też lepiej, ale żeby nie była to przyjemność ekshibicjonistyczna albo masochistyczna, albo w ogóle jakaś ponura, zła i dewiacyjna.

A teraz Bator
Ponieważ nie czytałam ostatnio niczego świetnego, niczego, co by mnie porwało i uniosło na wyżyny lekturowego raju, opowiem wam coś o Joannie Bator i jej powieści Ciemno, prawie noc. Krytyka doceniła, krytyka przyznała jedną z najważniejszych nagród literackich w kraju, a ja jakoś tak nie mogę się przekonać. Jasne, wciągająca intryga z wątkiem kryminalnym, jasne, nastrój wyjątkowo ciemny, tajemniczy, jasne, super język, swoboda (mały minusik tutaj za powtarzalność: kiedy pierwszy raz przeczyta się o czyimś "litanijnym tonie" czy "litanijnym westchnieniu" przy opowieści spoza tematów religijnych, to jest pomysłowe. Kiedy taki zabieg się powtórzy, zaczyna już razić. No ale to błahostka).

Za co jeszcze pochwalimy? Za epicki rozmach, za umiejętność połączenia wątków w spójną całość, za garść przenikliwych spostrzeżeń z poziomu życia społecznego, za tę odrobinkę metafizyki, osnuwającą historię mgłą zbawiennych! niedopowiedzeń. Bardzo dobry wątek kociar i kotojadów - pomysłowy, zaskakujący.

Humor też był - bez niego naprawdę byłaby już ciemna noc, bez żadnego "prawie" i po lekturze nie zostawałoby nic, tylko się powiesić. Bo świat jest jednak zły, patologie tuż za rogiem, pedofile za każdym krzakiem.


Mój największy problem z Bator jest taki: to już było! Było bardzo dużo z tego, co proponuje nam autorka, a my mamy prawo powiedzieć: dość! Dość bohaterek w średnim wieku, niepogodzonych z "krajem lat dziecinnych", wracających do niego po sukcesach w wielkim mieście (taka bohaterka niby ma wszystko, ale nie ma nic, bo brakuje jej miłości; jest trochę chłodna, trochę skrzywdzona, do tego obowiązkowo odważna, pozornie silna). Typ pani, o której mowa, pojawia się, zauważam z przykrością, w literaturze nie najwyższych lotów. Lotów średnich. Lotów niskich. U Bator to bardzo razi.

Alicja z Ciemno, prawie noc przegrała z kretesem w momencie, w którym zdecydowała się na "oczyszczający" seks z mężczyzną, o którym było wiadomo od początku, że się z nią prześpi. Była przewidywalna i, również tu nie ma niespodzianek, mocno kontrastowała z wałbrzyską społecznością (obowiązkowo zacofaną, bezmyślną, ślepo poddaną biegowi spraw; społecznością, wśród której kolorowym ptakiem była jedynie transseksualna bibliotekarka, co jest w jakiś sposób trywialne). To zresztą główne źródło scenek humorystycznych - starcie samoświadomej bohaterki z mieszkańcami miasta, którzy nie panują nad swoją prokreacją, robią zakupy w Realu, mają żółte pięty i zerowy wpływ na swój los. Nawet śmierć zdarza im się przypadkowo.

Raziły mnie nawiązania do religijnych i politycznych podziałów społeczeństwa, bo były toporne i niemal dosłowne (akcja z oszustem Jerzym Łabędziem jak afera wokół krzyża smoleńskiego), i wyrażały wprost to, co autorka myśli o polskim katolicyzmie (a myśli tak, jak myślą jej czytelnicy, czyli to nic nowego).

Przerwę może w tym momencie, bo się rozpędzam, a moje zdanie o Bator nie jest ślepo krytyczne. Rozgoryczenie wynika z rozczarowania świetną pisarką. Byłoby lepiej, gdyby tworzyła mniej pod publiczkę. Wtedy opowieść nie czerpałaby ze schematów pełnymi garściami. Naprawdę, trochę zbyt śmiało i łapczywie.

1 komentarz:

  1. "przyjemność... ponura, zła i dewiacyjna" ciekawe, co by powiedzieli hedoniści :)

    OdpowiedzUsuń