Im mniej wskazuje na to, że kiedykolwiek wyjdę jeszcze z domu, tym chętniej czytam książki o miłych miejscach. (Przepraszam, że tak stawiam sprawę, zwłaszcza, że limit skarg wyczerpałam już w ostatnim poście). Cóż jednak zrobić, skoro właśnie DLATEGO sięgnęłam po TOPR. Żeby inni mogli przeżyć Beaty Sabały-Zielińskiej?
fot. A. Rusinowski
Z
Tatrami mam tak piękne wspomnienia, że każdy sposób ich
aktualizacji jest dobry. Każda pożywka okołopodhalańska
uruchamia jednocześnie pamięć dawnych przyjaźni, szczytów
zdobytych i niezdobytych, wina grzanego, oscypka grillowanego,
młodości szalonej, hej.
*
Książka
Zielińskiej jest o ratownikach, którzy nadstawiają karku za
turystów, wyciągając ich z rozmaitych opresji, również z takich,
z których wyciągnąć, wydawałoby się, nie sposób i również w
sytuacjach, w których, wydawałoby się - nie sposób. Śniegi
nieśniegi, śniegi niegdysiejsze, mrozy, niemrozy, sami jedni w
ciemną noc - idą. Ratują.
TOPR to
książka potrzebna. Poznać to po tym, że w wielu miejscach okazuje
się zaskakująca. Nasze wyobrażenie o bohaterstwie, sile woli,
odwadze, harcie ducha jest dość mgliste (przy takich wyliczeniach
wystarczy dodać itp. i wydaje się, że wiadomo, o co chodzi). A
jednak nie wiadomo. Bohaterstwo to okoliczności - te, pomimo których
i wbrew którym postanawia się działać. Zielińska je przywołuje.
Pisze o niesprzyjających akcjom drobiazgach, o których
zwykły turysta nie ma pojęcia, a bez których nie można docenić
misji Pogotowia. Wiedzieliście, że lawina chwilę po zejściu
twardnieje jak beton? I że śmigłowiec w zwisie musi trzymać się
swojej pozycji całą siłą woli (ściślej - siłą pilota, który
nie rusza nawet gałkami oczu) - inaczej zagraża powiewającemu
na linie ratownikowi? Pewnie nie wiedzieliście. Ale piszcie w
komentarzach.
(Rozdział
o ratownictwie jaskiniowym czytałam z gęsią skórką. Nie wiem,
kim są ludzie zapuszczający się w mroczne czeluści ziemi, przez
szczeliny, za którymi jest niewiadomoco, a, kto wie, może już
piekło).
Przyznam,
że TOPR interesuje mnie od dawna. Jako miłośniczka Tatr
zazdroszczę ratownikom bliskiego kontaktu z górami – i
umiejętności pozwalających na takie ich poznawanie, o którym mogę
tylko pomarzyć. Jako człowiek o ujemnej kondycji, kanapowy,
marudzący i ślamazarny (również) duchem – jestem pod wrażeniem
ich sprawności, dyscypliny i determinacji. Ale nie tylko dlatego
Pogotowie mnie ekscytuje.
Od
kilku lat obserwuję fanpage TOPR-u na fejsbuku. Śledzę
cotygodniowe kroniki Adama Maraska, streszczające podejmowane przez
Pogotowie działania. Profesjonalna powściągliwość i wiara w obiektywizm własnej relacji podszyte tu są niekiedy trudnym do ukrycia
zniecierpliwieniem lekkomyślnością turystów. Lubię Maraska.
Lubię to napięcie w stylu. Ale chyba nawet bardziej lubię
komentarze obserwujących. Kocham czytać "Chwała rycerzom
błękitnego krzyża" (z charakterystyczną dowolnością w
zapisie wielkich liter). Lubię też bluzgi spod znaku "cholerni,
niedzielni turyści w klapkach". I to, że moderatorzy strony,
kiedy robi się już bardzo nieprzyjemnie, krótko i po męsku studzą
emocje (bo poza tym nie dają się sprowokować). Po jednej więc
stronie czyste bohaterstwo, po drugiej - nieudolny podziw, zatracenie
w micie, odwieczne pragnienie kontaktu z herosem. To jest ładne.
Wracam
do Zielińskiej.
To,
co w TOPRZE wydaje mi się wartościowe, to sensowny układ treści – zaleta wcale nie
oczywista. Zielińska kolejne rozdziały poświęca różnym sekcjom
Pogotowia, co pozwala jej odnieść się do szerokiej
działalności ratowników i nie pogubić w ich wszechstronności. A pogubić się nie byłoby trudno - autorka zebrała naprawdę bogaty materiał dziennikarski i przedstawiła go rzetelnie, odwołując się do źródeł i przywołując wypowiedzi licznych (bohaterskich) bohaterów książki. Czuć, że rozmówcy jej ufają.
To,
co w TOPRZE podoba mi się mniej, to styl autorki. Od samego
podtytułu wydaje się egzaltowany. Znać po Zielińskiej, że w życiu zawodowym więcej mówi, niż pisze, więc bywa trochę ZBYT barwna i sugestywna, co kojarzy się z kobiecą literaturą popularną umiarkowanych lotów. Drażniły mnie powtórzenia, niezgrabności leksykalne, nieścisłości logiczne.
Żeby marudzeniem nie kończyć refleksji o książce, która, podtrzymuję, jest cenna i potrzebna, dodam, że Zielińska poradziła sobie z trudnością podstawową - dała radę udźwignąć temat, który jest patetyczny sam z siebie. Jeśli coś razi nadmiarem, to tylko przez niewłaściwy dobór słów. Intencja jest uczciwa, a więc krytyczna. Cóż jednak zrobić, skoro Pogotowie NAPRAWDĘ jest światowym fenomenem?
(Rozdział o ratownictwie jaskiniowym czytałam z gęsią skórką. Nie wiem, kim są ludzie zapuszczający się w mroczne czeluści ziemi, przez szczeliny, za którymi jest niewiadomoco, a, kto wie, może już piekło).
Od kilku lat obserwuję fanpage TOPR-u na fejsbuku. Śledzę cotygodniowe kroniki Adama Maraska, streszczające podejmowane przez Pogotowie działania. Profesjonalna powściągliwość i wiara w obiektywizm własnej relacji podszyte tu są niekiedy trudnym do ukrycia zniecierpliwieniem lekkomyślnością turystów. Lubię Maraska. Lubię to napięcie w stylu. Ale chyba nawet bardziej lubię komentarze obserwujących. Kocham czytać "Chwała rycerzom błękitnego krzyża" (z charakterystyczną dowolnością w zapisie wielkich liter). Lubię też bluzgi spod znaku "cholerni, niedzielni turyści w klapkach". I to, że moderatorzy strony, kiedy robi się już bardzo nieprzyjemnie, krótko i po męsku studzą emocje (bo poza tym nie dają się sprowokować). Po jednej więc stronie czyste bohaterstwo, po drugiej - nieudolny podziw, zatracenie w micie, odwieczne pragnienie kontaktu z herosem. To jest ładne.
Wracam do Zielińskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz