Całkiem przypadkowo tytułowe pytanie ma walor dwuznaczności (bo dwuznaczność to walor - można pomyśleć o czymś i tak, i tak, a to zawsze dobrze robi myśleniu. Działaniu nie, ale o tym innym razem). Jest pytaniem: 1. o czytelników przeczytywalni (którzy nawet nie zdążyli się nimi stać) i 2. jest tytułem krótkiej książeczki, która niedawno wpadła mi w ręce.
ad 1.) Od pierwszych wpisów minęło dwa i pół roku - to dużo, jeśli miałabym wobec tego bloga jakiekolwiek ambicje. Cztery posty (w tym powitalny) w trzy lata to statystyka, która nie zachęca reklamodawców, sponsorów i tych wszystkich, którzy mieliby zapewnić mi dożywotni dostatek (ale umówmy się, że nie o nich mi chodzi). No dobrze - nie zachęca też czytelników. To jednak nieistotny odcinek czasu - jeśli zgodzimy się, że najważniejsze, żeby nie porzucać śmiałych projektów na zawsze i bez pożegnania. Jestem niesystematyczna. Jestem niekonsekwentna. Ale wróciłam.
(wróciłaaaam!)
ad 2.) Ponieważ w minionym roku wzięłam udział w facebookowym wydarzeniu-zobowiązaniu i potwierdziłam przeczytanie 52 książek, grudzień upłynął mi na gorączkowych uzupełnieniach listy lektur. Co się na niej znalazło, szczegółowo opowiem już wkrótce. Dziś krótko o książce, która zamknęła plan czytelniczy na rok 2016.
Jest tam kto? podarowały mi koleżanki z seminarium, znawczynie literatury dziecięcej, znakomite filolożki, których rekomendacja jest niczym innym jak nakazem lektury. Właściwie nie mi - książkę otrzymał mój synek, znany wcześniej wyłącznie jako pożeracz kciuka (PK) i laktacyjny terrorysta (LT). Dzięki Jest tam kto? stał się również najmłodszym czytelnikiem (NCz). Jego oko błysnęło nowym blaskiem. Jego bezrefleksyjne zwykle spojrzenie nabrało głębi.
Książeczkę przeczytaliśmy wspólnie w rekordowym tempie dwóch minut i piętnastu sekund (skąd to wiem?), po których to ja powróciłam do swoich obowiązków, a NCz rozpoczął samodzielne delektowanie się lekturą i wnikliwe jej smakowanie (obejmujące głównie oblizywanie okładki). Choć ma zaledwie pięć miesięcy, docenia piękne wydanie, głębię i intensywność barw na obrazkach. Tyle z recepcji NCz. Myślę, że wkrótce zajmie stanowisko, z którym łatwiej będzie można dyskutować.
A moje odczucia? Cóż, zachwyt. Dawno nie czytałam książki o tak przejrzystej formie. NCz miał oczywiście i jak zwykle rację, kontynuując lekturę po zamknięciu ostatniej strony. Jest tam kto? nie wystarczy przeczytać raz. Książka, oparta na pomysłowym i zaskakującym koncepcie, przekracza oczekiwania wobec literatury dziecięcej (które, przyznam, rysowały mi się dotąd dość mgliście). Angażuje różne zmysły, prowokuje do pukania, do stukania, a przede wszystkim - do dopowiadania! Imituje prawdziwe odwiedziny, pozwala zaglądać do różnych pokojów i oglądać rozmaite codzienne aktywności bohaterów, co jakoś zgadza się z bliską mi teorią czytania jako poznawania innego.
Tekstu jest niewiele. To dobrze, NCz mógłby się niecierpliwić Ale, jak przypomniałam w ostatnim wpisie (który z pewnością pamiętacie), czytanie obrazu czasami jest ważniejsze niż cokolwiek innego. A Jest tam kto? można czytać przez obraz.
Więc fajnie.
Polecam!
Jest tam kto? podarowały mi koleżanki z seminarium, znawczynie literatury dziecięcej, znakomite filolożki, których rekomendacja jest niczym innym jak nakazem lektury. Właściwie nie mi - książkę otrzymał mój synek, znany wcześniej wyłącznie jako pożeracz kciuka (PK) i laktacyjny terrorysta (LT). Dzięki Jest tam kto? stał się również najmłodszym czytelnikiem (NCz). Jego oko błysnęło nowym blaskiem. Jego bezrefleksyjne zwykle spojrzenie nabrało głębi.
Książeczkę przeczytaliśmy wspólnie w rekordowym tempie dwóch minut i piętnastu sekund (skąd to wiem?), po których to ja powróciłam do swoich obowiązków, a NCz rozpoczął samodzielne delektowanie się lekturą i wnikliwe jej smakowanie (obejmujące głównie oblizywanie okładki). Choć ma zaledwie pięć miesięcy, docenia piękne wydanie, głębię i intensywność barw na obrazkach. Tyle z recepcji NCz. Myślę, że wkrótce zajmie stanowisko, z którym łatwiej będzie można dyskutować.
A moje odczucia? Cóż, zachwyt. Dawno nie czytałam książki o tak przejrzystej formie. NCz miał oczywiście i jak zwykle rację, kontynuując lekturę po zamknięciu ostatniej strony. Jest tam kto? nie wystarczy przeczytać raz. Książka, oparta na pomysłowym i zaskakującym koncepcie, przekracza oczekiwania wobec literatury dziecięcej (które, przyznam, rysowały mi się dotąd dość mgliście). Angażuje różne zmysły, prowokuje do pukania, do stukania, a przede wszystkim - do dopowiadania! Imituje prawdziwe odwiedziny, pozwala zaglądać do różnych pokojów i oglądać rozmaite codzienne aktywności bohaterów, co jakoś zgadza się z bliską mi teorią czytania jako poznawania innego.
Tekstu jest niewiele. To dobrze, NCz mógłby się niecierpliwić Ale, jak przypomniałam w ostatnim wpisie (który z pewnością pamiętacie), czytanie obrazu czasami jest ważniejsze niż cokolwiek innego. A Jest tam kto? można czytać przez obraz.
Więc fajnie.
Polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz