Kolejny poranek zastał nas nieco zakłopotanych. Pochylaliśmy się nad strzępkami notesu, który padł w nocy ofiarą gryzonia. Odnaleźliśmy również resztki maseczki higienicznej. Poprzedniego wieczoru Maciej zakrył nią miejsce, w którym nasza biblioteczka styka się ze ścianą. Gdzieś tam, jak przypuszczał (i miał rację), ukryła się ta mała franca.
![]() |
Photo by Ryan Stone on Unsplash |
Zakłopotanie, o którym mowa, dotyczyło nas w różnym stopniu. Maciej traktował sprawę najbardziej może zadaniowo i twórczo zarazem. Niemal od razu przystąpił do konstruowania żywołapki z plastikowej butelki, klamerek i jelonka z klocków duplo. Ja, ogarnięta złym przeczuciem, pomyślałam, że wiara w spryt i intelekt, które pozwolą nam przechytrzyć mysz, jest być może zbyt optymistyczna, podszyta pychą. Przeszło mi też przez myśl, że oto przekroczony został Rubikon domowego chaosu. Już nigdy nic nie będzie takie, jak dawniej. Oczy Julka natomiast zaszły mgłą wzruszenia: "Nasza kochana myszka".
"Naszakochana!"
Nie po raz pierwszy czuła reakcja Najmłodszego Czytelnika zaskoczyła nas i skonsternowała. Zrobiło mi się wstyd za odrazę, którą poczułam, i która zapewne odmalowała się na mojej twarzy. Nieskażony złem i pogardą umysł naszego chłopca natychmiast połączył z gryzoniem jak najcieplejsze uczucia. Zastanowiłam się krótko, cóż też mogło znaleźć się w asocjacyjnych zasobach tej czteroletniej głowy pod hasłem "mysz". No tak. Sympatyczna "Mysz, która chciała być lwem", bystry gryzoń z bajki o Gruffalo, piosenka o czterech małych myszkach, kryjących się przed kotem w kuchni pod podłogą. Pewnie coś jeszcze, ale nic o szczurach i dżumie.
"Naszakochana!"
Nie po raz pierwszy czuła reakcja Najmłodszego Czytelnika zaskoczyła nas i skonsternowała. Zrobiło mi się wstyd za odrazę, którą poczułam, i która zapewne odmalowała się na mojej twarzy. Nieskażony złem i pogardą umysł naszego chłopca natychmiast połączył z gryzoniem jak najcieplejsze uczucia. Zastanowiłam się krótko, cóż też mogło znaleźć się w asocjacyjnych zasobach tej czteroletniej głowy pod hasłem "mysz". No tak. Sympatyczna "Mysz, która chciała być lwem", bystry gryzoń z bajki o Gruffalo, piosenka o czterech małych myszkach, kryjących się przed kotem w kuchni pod podłogą. Pewnie coś jeszcze, ale nic o szczurach i dżumie.
"Tak, Julku, ta myszka z pewnością jest bardzo miła" - powiedziałam ostrożnie. - "Nie może jednak z nami zostać". Rozejrzałam się w poszukiwaniu argumentów, które nie byłyby podyktowane stereotypami, nie byłyby wartościujące i podłe. Rzeczywistość mi sprzyjała: "Zobacz, zrobiła tu kupę. To toksyczne". Wzdrygnęłam się na widok odchodów pozostawionych w okolicy notesu. Czy myszy przenoszą TOKSOPLAZMOZĘ?
"Mysz jest domowym szkodnikiem" - dodał Maciej hasłowo, a Julek pokiwał głową.
*
Pułapka była gotowa. Wyglądała nieco chałupniczo i ściszonym szeptem podzieliłam się z Maciejem uwagą, że mysz musiałaby być idiotką, żeby dać się na nią nabrać. Włożyliśmy do butelki orzeszek, a chłopcy fantazjowali o szybkim pochwyceniu szkodnika i wypuszczeniu go na łąkę za miastem. Nasza lokatorka jednak kolejny dzień i kolejną noc przebiegle udawała, że jej nie ma. Nie chrobotała ani przez chwilę.
W poniedziałek sytuacja zrobiła się napięta. To, że nie chrobotała, nie musiało przecież znaczyć, że nie pozostawiła po sobie szkodliwych, biologicznych śladów. Z przejęciem dezynfekowałam wszystko, co, jak sądziłam, mogło ją zainteresować. Wieczorem przyszła mi do głowy przykra myśl. "A może ona umarła?" - spytałam Macieja ze zgrozą. - "Jest tak gorąco, nic nie piła". Maciej zasępił się i wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił z wodą w pojemniczku z jajka niespodzianki. Postawił ją w dziurze za biblioteczką.
Mysz tryumfowała.
Tym razem w butelce pozostawiliśmy prawdziwy rarytas - kawałek domowego chleba wypieku koleżanki. Pachnący, żytni, z wartościowymi ziarenkami i spieczoną skórką - nikt nie mógł przejść obok niego obojętnie. Także i myszka - nie przeszła. Rano pułapka była pusta. Nie było chleba. Nie było myszy. W środku zastaliśmy tylko kupę - jak widoczny ślad arogancji i lekceważenia. Ta kupa była dla nas policzkiem, policzkiem wymierzonym celnie i boleśnie.
Zbledliśmy. Nadszedł czas na ostatnie starcie.
Cdn.
*
Pułapka była gotowa. Wyglądała nieco chałupniczo i ściszonym szeptem podzieliłam się z Maciejem uwagą, że mysz musiałaby być idiotką, żeby dać się na nią nabrać. Włożyliśmy do butelki orzeszek, a chłopcy fantazjowali o szybkim pochwyceniu szkodnika i wypuszczeniu go na łąkę za miastem. Nasza lokatorka jednak kolejny dzień i kolejną noc przebiegle udawała, że jej nie ma. Nie chrobotała ani przez chwilę.
W poniedziałek sytuacja zrobiła się napięta. To, że nie chrobotała, nie musiało przecież znaczyć, że nie pozostawiła po sobie szkodliwych, biologicznych śladów. Z przejęciem dezynfekowałam wszystko, co, jak sądziłam, mogło ją zainteresować. Wieczorem przyszła mi do głowy przykra myśl. "A może ona umarła?" - spytałam Macieja ze zgrozą. - "Jest tak gorąco, nic nie piła". Maciej zasępił się i wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił z wodą w pojemniczku z jajka niespodzianki. Postawił ją w dziurze za biblioteczką.
Mysz tryumfowała.
Tym razem w butelce pozostawiliśmy prawdziwy rarytas - kawałek domowego chleba wypieku koleżanki. Pachnący, żytni, z wartościowymi ziarenkami i spieczoną skórką - nikt nie mógł przejść obok niego obojętnie. Także i myszka - nie przeszła. Rano pułapka była pusta. Nie było chleba. Nie było myszy. W środku zastaliśmy tylko kupę - jak widoczny ślad arogancji i lekceważenia. Ta kupa była dla nas policzkiem, policzkiem wymierzonym celnie i boleśnie.
Zbledliśmy. Nadszedł czas na ostatnie starcie.
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz