Czym jest Magia Świąt nie całkiem wiadomo, choć w reklamach wydaje się nie mniej oczywista niż schab bez kości kilogram lub orzechy luz.
Zamiast
ważyć się na jakieś definicje, których formułowanie odebrałoby
mi sporo cennego
przedświątecznego czasu, poprzestanę na wymienieniu zasadniczych
komponentów zjawiska, a są nimi: choinka, światełka, rosnące w
piekarniku ciasto, bujne tak, że rozsadza formę i biały obrus.
Temu wszystkiemu towarzyszy rzecz jasna dyskretny porządek:
dyskretny, ale nie sterylny, bo potraktowany nieco z przymrużeniem
oka – wszak w świąteczno-magicznym domu są dzieci, a wraz z
dziećmi rozkoszne, drewniane zabawki, porozrzucane tu i ówdzie (w
każdym razie: żadnych resztek jedzenia na krzesłach, żadnych
śladów tłustych rąk na ścianach i oknach – czyli akurat nic z
tego, co Najmłodszy Czytelnik ma w stałym, dobrze dopracowanym
repertuarze). Taka to magia Świąt rodzi się w mojej głowie wraz z
początkiem Adwentu i stopniowo konkretyzuje – jako szalony miks
migawek z reklam, filmów, piosenek.
Tym
razem potrzebę sprostania sielskiemu obrazowi Bożego Narodzenia
(ciepłe, rodzinne Święta, zapach pierniczków) tłumiłam długo,
bo: klasyfikacja, oceny, maturzyści, dlaczego dostałem jedynkę,
proszę pani, a tu mi pani źle policzyła itp. Raz po raz, z
westchnieniem, dorzucałam do biedronkowych zakupów biedronkowe
cotton ballsy i obiecywałam sobie, że po szkolnym Opłatku to już
na pewno na pewno zrobię w domu magię Świąt. Zrobię, tak! –
myślałam, a zawierała się w tym uroczystym postanowieniu duma i
stanowczość. Przecież NCz skończył trzy lata i nadchodzące Boże
Narodzenie ma szanse stać się pierwszym, które zapamięta.
Kiedy
zastał nas sobotni poranek, obwieszczony przez Julka jak zwykle
nieco pochopnie i przedwcześnie, uświadomiłam sobie jednak, że
ogrom prac potrzebnych do produkcji magii przekracza nasze skromne
zasoby energii i czasu. Mrużąc oczy w nagłym świetle, zapalonym
wobec konieczności natychmiastowego wydobycia czekoladki z
adwentowego kalendarza, zaczęłam dumać nad jakimiś kompromisami:
czymś, co nie rujnując przyszłych wspomnień NCz (ciepłe,
rodzinne Święta, zapach pierniczków), pozwoliłoby mi jednak nie
zrujnować się bez reszty. Podczas tego upadku ideałów jedna myśl
powracała do mnie uparcie – dwie zapomniane od dawna szuflady w
salonie. Były zapomniane do tego stopnia, że miałam bardzo mgliste
wyobrażenie o tym, co mogą zawierać. Czułam jednak, że cokolwiek
to będzie, zaskoczy mnie niemiło i przywoła jakieś przykre
wspomnienia (coś w kierunku niezapłaconych rachunków lub papierów,
z którymi dawno coś trzeba było zrobić, może też, niestety,
splątane kable od nie wiadomo czego).
Po
krótkich konsultacjach z Mężem, nastawionym optymistycznie i
proaktywnie (konsultowałam, mając nadzieję, że wybije mi z głowy
pomysł gruntownych porządków gdziekolwiek), zdecydowaliśmy się
zacząć produkcję magii od uporania się z szufladami. Potem
powinno być łatwiej. Jakaś choinka. Pierniczki. Nowa pościel.
Lampki.
Wkrótce
nabraliśmy ducha. Co tam, dwie szuflady. Niektórzy szorują na
kolanach cały dom.
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz